×
Jak uczyć się języka, aby się go wreszcie nauczyć?

Jak uczyć się języka, aby się go wreszcie nauczyć?

Jak to jest, że niektórym wystarczy rok nauki, albo kilka miesięcy za granicą i już są w stanie komunikować się w innym języku, a inni uczą się go 10 lat i wciąż nie mają odwagi się odezwać? Jak to jest możliwe, że tak trudnego języka ojczystego, jakim jest język polski, każdy z nas nauczył się jako jednej z pierwszych rzeczy w swoim życiu, a języki obce przychodzą nam z takim trudem? Czy trzeba znać gramatykę, aby dogadać się po angielsku? Jakie triki stosować, aby uczyć się go mimochodem? I jak uczyć się języka, aby się wreszcie nauczyć? O tym wszystkim przeczytasz w wywiadzie, którego udzielił mi Wiktor Jodłowski – twórca metody nauki języka angielskiego i prezes firmy Talkersi. Zapraszam!

AK: Wiele osób zaczyna się uczyć języka wiele razy i ciągle zaczyna niemalże od początku. Jeżeli mógłbyś powiedzieć z Twojego punktu widzenia raz – jako przedsiębiorcy, który ma firmę zajmującą się nauczaniem języka, a dwa – jako osoba, która kiedyś też sama uczyła się języka angielskiego, na czym powinni się skupić ludzie, którzy chcą się w końcu nauczyć języka?

WJ: Myślę, że kluczowe jest przypomnieć sobie jak to było, kiedy byliśmy dziećmi. Gdy byliśmy małymi dziećmi, to stawaliśmy się w naturalnym procesie nativami języka polskiego. Często jak mówisz native w Polsce, to masz na myśli Brytyjczyka lub Amerykanina, a tak naprawdę to każdy człowiek na świecie jest nativem swojego języka.

AK: Czyli takiego, który jest rodzimy dla niego, tak?

WJ: Dokładnie tak. Rodzimy, rdzenny, naturalny, ojczysty jezyk. Jak uczymy się naszego języka ojczystego to nie jest tak, że ktoś nam najpierw wykłada teorię, a potem próbujemy mówić. Tylko najpierw uczymy się słuchając, słysząc rodziców, słysząc bajki, słysząc dźwięki, które do nas dochodzą. I słuchając tego zaczynamy powoli powtarzać, szukać i znajdować wzorce, które łączą się w słowo, w całość. Dzięki temu zaczynamy zasilać nasze „źródełko”, nasz repertuar słów i zwrotów, które potem utrwalamy w procesie powtarzania. Bo czym jest język? Język to sklejka pojedynczych słów i fraz, które tworzą spójne zdanie. I dopiero jak idziemy do szkoły to dowiadujemy się, że jest coś takiego jak czasy i przypadki. O teorii dowiadujemy się dopiero w szkole, gdy praktykę mamy już za sobą. Natomiast ludzie, chcąc się nauczyć języka obcego, często robią dokładnie odwrotnie, czyli robią coś, co zaprzecza ich naturze.

AK: Czyli najpierw uczą się gramatyki?

WJ: Dokładnie. Najpierw chcą zrozumieć coś, co potem zaczną robić. I z racjonalnego punktu widzenia to brzmi dobrze. Ma sens. Przecież, gdy chcesz skorzystać z odkurzacza, to najpierw czytasz instrukcję, żeby zrozumieć jak to działa, a potem przystępujesz do odkurzania prawda?

AK: Ja nie…

WJ: No właśnie! Logiczne byłoby, żeby najpierw przeczytać instrukcję odkurzacza, a dopiero potem go użyć, ale w praktyce najszybciej uczymy się obsługi urządzeń, używając ich. Błąd jaki popełniamy w nauce języka jest taki, że próbujemy się go nauczyć w logiczny sposób, chcemy go najpierw zrozumieć, zanim zaczniemy go używać. A z nauką angielskiego jest trochę tak jak z odkurzaczem. Najszybciej nauczymy się go – stosując w praktyce.

WJ: Kolejnym błędem jest to, że na samym początku koncentrujemy swoją uwagę nie na tym co trzeba. Koncentrujemy się na rzeczach, które nie prowadzą do celu najszybszą drogą. Bo, jeśli naszym celem jest komunikacja, a z moich obserwacji wynika, że poza wąskim gronem osób, którym zależy np. na konkretnym certyfikacie, to większość osób nie ma kompletnie potrzeby nauki gramatyki samej w sobie. Warto ją liznąć, jak już się ma jakąś swobodę mówienia. Warto ją znać, żeby w ogóle zrozumieć, że jest coś takiego i mieć świadomość, że wypada mówić poprawnie żeby nie przynieść sobie wstydu. Ja na początku byłem trenerem, musiałem przerobić gramatykę. Zostałem też ukształtowany przez trochę inny system, który miał mnie przygotować do matury i egzaminów na studia. Natomiast widzę z perspektywy czasu, że nauczyłbym się języka dużo wcześniej gdybym od razu przeszedł do praktyki.

AK: Czyli, jeśli dobrze rozumiem receptą byłoby po prostu zacząć działać, tworząc sobie warunki podobne do tych, które mieliśmy będąc dziećmi? Jak to zrobić, jeśli dotychczas mieliśmy kontakt z językiem jedynie podczas zagranicznych wakacji? Co możemy zrobić, aby takim językiem się otoczyć? Czy są jakieś metody na to?

WJ: Zdecydowanie. Pierwsza metoda to wyrobić w sobie nawyk codziennego słuchania  materiałów w języku angielskim. To mogą być na przykład podcasty, na tematy, które nas interesują. I to nie musi być aktywne słuchanie, polegające na skupianiu się, by zrozumieć wszystko, co autor miał na myśli. Tylko może to być słuchanie na zasadzie soundtracku – słuchania w tle. Ważne, żeby ten dźwięk nie był muzyką, ponieważ muzyka to język często zniekształcony. Ciężko jest się uczyć z muzyki, ale z podcastów, gdzie jest prawdziwa mowa – jak najbardziej. To jest rozwiązanie dla osób, które nie mają czasu przysiąść i przez godzinę słuchać płyt z lekcjami angielskiego. Gdy ktoś mówi, że nie ma czasu na naukę języka, to ja zadaję pytanie, czy jeździsz samochodem na przykład z domu do pracy albo w delegację służbową? Jeśli tak, to jak spędzasz ten czas?

AK: Ja słucham audiobooków lub podcastów, ale większość ludzi słucha radia.

WJ: Dokładnie, a zamiast radia można sobie właśnie włączyć podcasty. Najlepiej jeśli masz taki zestaw głośnomówiący w aucie, wówczas możesz je sobie włączyć zamiast radia i codziennie słuchać, choćby jedynie fragmentów. Kiedy jeszcze sam byłem trenerem, dałem takie samo zadanie swoim uczniom. Co ciekawe podzielili się oni na dwie grupy, dwa obozy. Jeden obóz wykonywał zadanie bardzo skrupulatnie i codziennie słuchał conajmniej dwie godziny, a drugi obóz zawsze miał jakąś wymówkę, dlaczego tego nie zrobił. Po pierwszym tygodniu nie zaobserwowałem żadnych zmiany ani u jednych, ani u drugich. Po pierwszym miesiącu – nadal nic. Powoli zaczynałem wątpić, ale postanowiłem jeszcze przez chwilę kontynuować ten eksperyment. I co się okazało? Po 6 tygodniach osoby, które każdego dnia stosowały tzw. Passive listening (pasywne słuchanie), „nagle”, nie wiadomo skąd, miały zdecydowanie większą swobodę wypowiedzi i więcej rozumiały. Zapytani nie wiedzieli skąd znają struktury, które pojawiały się w ich wypowiedziach. Nauczyli się ich wyłącznie poprzez słuchanie „w tle”. Kluczem okazała się cierpliwość. 

AK: A my jesteśmy niecierpliwi?

WJ: Tak, chcemy tu i teraz. Mi osobiście nauczenie się języka angielskiego i dojście do obecnego poziomu zajęło około 10 lat, a są studenci, którzy poddają się zaledwie po pierwszym semestrze, tłumacząc się głównie brakiem talentu. Mi, mimo, że jestem postrzegany jako osoba z talentem zajęło to aż 10 lat, żeby być tak dobrym, jak jestem dzisiaj. Więc moja rada jest taka: take it easy, slow down :)

AK: Okej. Ale czy to oznacza, że trzeba przyjąć te 10 lat za standard?

WJ: Pierwsza rzecz, którą trzeba wziąć pod uwagę w kontekście tej liczby lat to, że ja szedłem tradycyjnym modelem, czyli przez pierwszych kilka lat wkuwałem gramatykę, która na tym etapie, w tak zaawansowanej formie, nie była mi kompletnie potrzebna. A po drugie te 10 lat było potrzebne żeby dojść do poziomu, na którym mogę nauczać innych. 95% osób, które chcą się nauczyć języka angielskiego nie potrzebują tak zaawansowanej wiedzy. Z moich obserwacji i osób z branży, z którymi współpracuję wynika, że potrzeba około 2 – 2,5 roku bardzo intensywnej, systematycznej nauki, najlepiej z nauczycielem.

AK: Myślisz, że warto to sobie postawić za cel? Nauczę się języka w 2 lata – 2,5 roku i planuję, że 2 razy w tygodniu będę chodzić na lekcję, a codziennie słuchać przez godzinę podcastów? Czy myślisz, że taka presja czasowa pomaga w nauce języka?

WJ: Zdecydowanie ma to przełożenie. 2,5 roku to jest spokojnie realne, bez większego pośpiechu, ale też bez lenistwa. Warto uczyć się z nauczycielem, ale również brać udział w otwartych eventach, których można znaleźć w niemal każdym większym mieście.

AK: Z tego, co wiem, sami prowadzicie taką inicjatywę. Możesz więcej powiedzieć o tym?

WJ: Jasne. Jako Talkersi organizujemy tzw. Social English Night – cotygodniowe otwarte spotkania z angielskim przy kawie albo piwie, takie szybkie randki z angielskim ;) Koncepcja jest bardzo prosta: Co tydzień w tej samej lokalizacji, w tym samym czasie, tego samego dnia mamy spotkanie, które trwa 90 minut, jest w 100% po angielsku i jest podzielone na 3 części. Na początku jest krótki speech, osoby, która są już zrzeszonym członkiem społeczności Social English Night. Potem następuje najbardziej ekscytujący i najbardziej wartościowy merytorycznie sposób nauki, czyli serie szybkich 5-minutowych rozmów z różnymi osobami, których celem nie jest znalezienie chłopaka, czy dziewczyny, jak w przypadku tradycyjnych szybkich randek, ale osłuchanie się z wieloma akcentami. Często osoby, które uczą się angielskiego przez dłuższy czas, zwłaszcza u jednego nauczyciela, mają trudności ze zrozumieniem obcokrajowców, którzy nie są nativami języka angielskiego i mówią z nietypowym akcentem. Na ostatnie 20 minut spotkania zmieniamy formułę z rozmów 1 na 1 na formę grupową (3-4 osoby). Prowadzimy spotkania w tej formule od ponad 2 lat, to ponad 150 spotkań. W tym momencie jesteśmy w 3 miastach w Polsce: Gdańsku, Gdyni i Poznaniu.

AK: Wow, super.

WJ: Moja receptą na szybką naukę języka jest połączenie nauki na kursie z takimi eventami, które dają regularny kontakt z językiem i wszechstronność językową oraz akcentową, do tego praca własna na przykład, w postaci pasywnego słuchania. Można do tego dodać również oglądanie filmów po angielsku. Na początku jeszcze można z napisami, ale  angielskimi. Oprócz tego warto czytać artykuły. I nawet, jeśli nie rozumiemy 100%, to próbować z kontekstu łapać o co chodzi. Generalnie unikać sprawdzania w słowniku, bo jeżeli sprawdzasz w słowniku, chcesz sobie przełożyć tekst jeden do jednego, to ryzykujesz sytuację, w której na przykład zwrot „dziękuję  z góry” zaczniesz tłumaczyć sobie w głowie jako „Thank you from the mountain” :)

AK: Klasyk.

WJ: I takich kwiatków jest mnóstwo, a właśnie one są pokłosiem tego, że w polskiej szkole i w naszej mentalności nauczycielskiej nie uczy się tego, żeby rozumieć z kontekstu, tylko uczy się sprawdź w słowniku. 

AK: Często ludzie obawiają się tego, że zostaną ocenieni, poniważ mówią niegramatycznie i popełniają błędy, więc wolą nie mówić nic, niż komunikować się, chociaż może nie w 100% idealnie. Masz jakiś pomysł na to, co zrobić z taką nieśmiałością, czy też brakiem pewności siebie przed mówieniem w obcym języku, głównie w języku angielskim?

WJ: Pierwszą kwestią jest właśnie to, o czym mówiłem, czyli pasywne słuchanie. Chodzi o to, że nasza podświadomość jest jak małe dziecko – nie używa racjonalnych argumentów. Powiesz sama sobie, no przecież nie ma się czego bać, no to podświadomość powie, aha, ja i tak bym się bała. I koniec. Natomiast z drugiej strony dlaczego nie boimy się raczej naszych rodziców, naszych bliskich, naszych sióstr i braci? Nie boimy się ich, ponieważ ich doskonale znamy. A dlaczego ich doskonale znamy? Bo mieliśmy z nimi mnóstwo interakcji w przeszłości i wiemy jak się zachowają, wiemy, jak zareagują na nasze konkretne zachowania i czujemy się komfortowo. I tak samo jest z każdą inną rzeczą, również z angielskim. Jeżeli zaczniesz słuchać pasywnie, twój umysł, nawet, jeżeli będzie miał styczność na przykład z Brytyjczykiem będzie miał taki podświadomy komunikat, z którego być może nawet sobie nie zdajesz sprawy, ale to jest coś w stylu: „skoro przez dwa miesiące codziennie słuchałem angielskiego i on mnie nie zjadł, nie umarłam, to widocznie nie musi być to takie straszne i dam temu szansę”. Więc to jest ten pierwszy krok.

Drugi jest taki, żeby zdać sobie sprawę, że ważniejsze od perfekcyjnej komunikacji jest skomunikowanie się. Gdy Polak wyjeżdża za granicę, zamiast powiedzieć „I go to the cinema yesterday”, to zastanawia się jakiego czasu powinien użyć Present Perfect czy Present Continuous. To jest pokłosie fetyszu teorii. Na spotkaniach Social English Night mamy taką kategorię jak „obserwator”, to są osoby, które mogą przyjść i na pierwszym spotkaniu nie mają obowiązku w ogóle wchodzić w interakcję, rozmawiać, odpowiadać na pytania. Mogą sobie chodzić i być takim wolnym słuchaczem, obserwować, przysłuchiwać się. W praktyce wystarcza 10 minut, by osoba, która zarzekała się, że nie chce aktywnie uczestniczyć w spotkaniu, sama zdecydowała się dołączyć do rozmowy. To jest wzorzec, który jest powtarzalny na każdym spotkaniu, w każdej lokalizacji. Dla mnie jest to wskazówka, że na początku trzeba się z językiem osłuchać w formie cyfrowej (podcasty, audiobooki), a następnie na żywo (spotkania, konwersacje), by zdać sobie sprawę, że lepiej jest powiedzieć „I got to the Cinema” niż rozważać wszystkie czasy i milczeć.

AK: Może dzieje się tak, gdy obserwatorzy dostrzegają, że inni ludzie też nie mówią perfekcyjnie, a mimo wszystko potrafią się skomunikować. Może to też dodaje takiej pewności siebie w tym mówieniu i przełamywaniu barier.

WJ: Bardzo się cieszę, że to powiedziałaś i w ogóle chcę się odnieść do jednej ważnej rzeczy, że według danych 60% Brytyjczyków nie zdałoby testu z gramatyki. I z jednej strony możemy się złapać za głowę, ale z drugiej strony możemy zadać pytanie, gdybyś miała dziś zdawać egzamin z gramatyki języka polskiego to myślisz, że byś zdała?

AK: Myślę, że mogłoby być ciężko.

WJ: No właśnie.

AK: Ostatnio byłam na szkoleniu, gdzie prowadząca – native speakerka z Wielkiej Brytanii – powiedziała pół żartem pół serio: ja to się was Polacy boję, bo wy znacie gramatykę angielską lepiej niż ja.

WJ: Dokładnie. To jest w ogóle esencja. Po pierwsze sami native speakerzy języka angielskiego często znają go gorzej od nas, ponieważ oni nie przerabiali teorii w takim zakresie jak my. Podobnie jak my raczej znamy namiastkę teorii języka polskiego i  rozwijaliśmy go raczej instynktownie. 

AK: Czyli można w zasadzie powiedzieć, że kluczem do tego żeby zacząć mówić w języku angielskim jest po prostu opuszczenie swojej strefy komfortu i odważenie się mówić. Dobrze myślę?

WJ: Tak. To jest tak samo jak z nauką chodzenia. Nauczyliśmy się chodzić, bo odważyliśmy się na pierwszy krok.

AK: Teraz rozumiem, dlaczego waszym hasłem przewodnim jest „Przełamujemy bariery językowe”. Czy możesz w takim razie trochę więcej powiedzieć o tym, jakimi metodami pracujesz? Jak wygląda lekcja w Tokersach?

WJ: Po pierwsze 100% pracy z naszym lektorem jest w języku angielskim, natomiast co ważne, wszyscy nasi lektorzy są z Polski. Mają polski background, natomiast nie używają w czasie lekcji języka polskiego, jest to zabronione. Dlaczego są z Polski? Dlatego, że dzięki temu mają większą empatię i zrozumienie dla ucznia, który się uczy angielskiego, ponieważ oni też kiedyś byli, na tym miejscu, jak on. Gdybyśmy zatrudniali nativów to prawdopodobnie oni by tej empatii nie mieli, bo uczyli się języka w inny sposób – instynktowne. Nie ma też żadnej gramatyki, nie ma żadnych ćwiczeń tematycznych na zajęciach. Jest rozmowa, która jest dokumentowana i potem przesyłana do studenta, dzięki czemu ma on informację co należy usprawnić. Odsłuchujesz jakie robisz pomyłki, błędy, ale w narracji pozytywnej. Zaznaczymy od tego, co zrobiłaś dobrze lub to, co potrafiłaś, co przez jakiś czas robiłaś i szukamy wzorca, który do tego doprowadził. A po trzecie wymowa i słówka. Na tej bazie też są zadawane zadania domowe, które pozwalają to utrwalić i usprawnić. Jako zadania domowe, studenci otrzymują np. filmy do obejrzenia, podcasty do przesłuchania, czy artykuły do przeczytania, ale zawsze temat pochodzi z zakresu ich zainteresowań. Są też zadania pisemne: maile, krótkie eseje na bazie tych słów, które pomyliłaś podczas lekcji. Jeśli jest potrzeba, to przygotowujemy w drobnym zakresie pracę nad gramatyką, ale obowiązkowo poza lekcją. Czyli na lekcji nie ma czasu na gramatykę. Przerabiasz ją w domu samodzielnie, sprawdzasz ją sobie samodzielnie, a nasz nauczyciel, który wchodzi w rolę trenera sprawdza, czy zrobiłaś tę pracę domową z gramatyki.

AK: Nauka języka to inwestycja, jakie są Twoim zdaniem 3 główne powody, dla których warto w dzisiejszych czasach uczyć się języka angielskiego?

WJ: 5 lat temu przeprowadzono badania na polskim rynku, które miały pokazać jak znajomość języka obcego przekłada się na zarobki. Okazało się, że statystycznie, osoby znające dobrze przynajmniej jeden język obcy, zarabiają 1300 zł więcej miesięcznie. Drugi powód jest taki, że znakomita większość najbardziej wartościowych treści na świecie powstaje w języku angielskim. Znając język i czytając te materiały w oryginale masz szansę zrozumieć, co naprawdę autor miał na myśli, zamiast zadawać się na tłumaczenie, które nie zawsze jest akuratne. To dotyczy nie tylko książek, czy blogów, ale również filmów. Ponadto obecnie ponad 60% rozmów w biznesie na świecie jest prowadzonych po angielsku. Nie chodzi tylko o negocjacje handlowe, ale również o rozmowy z klientami, rozmowy rekrutacyjne itp. 

AK: Bardzo Ci serdecznie dziękuję. Jeszcze na koniec powiedz, gdzie możemy Cię znaleźć.

WJ: Na żywo możecie nas znaleźć w Gdyni, Gdańsku i Poznaniu, podczas Social English Night – otwartych, bezpłatnych spotkaniach z angielskim przy kawie, które organizujemy co tydzień. A jeśli chodzi o Internet to zapraszamy na nasza stronę www.talkersi.pl i nasz fanpage www.facebook.com/talkersi

AK: Super. Bardzo dziękuję za wywiad

WJ: Dziękuję również!

Sztuka pełnego zanurzenia

Sztuka pełnego zanurzenia

Spokój.

Nie.

Absolutny spokój.

Dwa słowa najlepiej określające, jak czuje się człowiek lewitując. Prawie lewitując,  bo nie unosi się w powietrzu, a na wodzie podobnej do tej, którą nazywamy Morzem Martwym. Swoją drogą dziwna nazwa, jak na wodę, dzięki której można poczuć się bardziej żywym, niż kiedykolwiek.

 

Mój pierwszy floating zapamiętam do końca życia. To dziwne i jednocześnie przebudzające doświadczenie, gdy twoje ciało totalnie stapia się z wodą, ale nie tonie. Dryfuje. Lewituje. Odpływa. Nie czujesz ani ciepła, ani zimna. Nie widzisz. Nie słyszysz. Nie czujesz zupełnie swojego ciała, ale jedno wiesz na pewno: wiesz, że jesteś. Dokładnie tu i teraz. Dokładnie w tym momencie.

Jest to również niezwykłe odczuwanie czasu, ponieważ mózg pozbawiony bodźców i punktu odniesienia nie jest w stanie ocenić jego upływu. W wodzie spędzam godzinę sama na sam ze sobą, jednak nie jestem w stanie ocenić czy jest to długo, czy krótko. Doświadczenie bycia w danym momencie, pozbawia czas jakiegokolwiek znaczenia. Po za tym, że jest.

To właśnie jest pełne zanurzenie. Pełna koncentracja. Stan, w którym nie interesuje cię to, co było ani to, co będzie. Po prostu jesteś. Brzmi prosto, jednak proste nie jest. Nasz mózg jest przeładowany informacjami i bodźcami, które docierają do nas z każdej strony zabiegając o naszą uwagę. Nie mamy magicznego guzika, który pozwoliłby nam to wszystko wyłączyć, dlatego niezbędne jest rozwijanie umiejętności świadomej koncentracji.

Ćwiczenie z kropką

Wiele lat temu, kiedy uczyłam się szybkiego czytania, poznałam zabawne ćwiczenie, które jak się później okazało jest również niezwykle skuteczne. Polega na wpatrywaniu się przez minutę w czarną kropkę narysowaną na białej kartce papieru formatu A4. Trudność polega na tym, że wpatrując się w kropkę, nie wolno myśleć o niczym innym, niż ona. Z pozoru to ćwiczenie wydaje się banalne, jednak ja oblałam po 10 sekundach. Tylko tyle czasu potrafiłam skupić się na kropce, zanim moje myśli popłynęły w stronę wieczornej kolacji, stresującej sytuacji w pracy i zadań, które czekają na mnie w domu. Przeszłość i przyszłość zaczęły walczyć o moją uwagę nie pozwalając mi się skupić na jedynym momencie, który był naprawdę – tu i teraz. Im więcej ćwiczyłam z kropką, tym dłużej potrafiłam skupiać na niej uwagę. Najpierw myślałam o kropce, a potem już nie myślałam o niczym. Udało mi się oczyścić umysł i osiągnąć wewnętrzny spokój, przypominający taflę jeziora w bezwietrzny dzień. Gdy osiągałam taki stan, mogłam spróbować świadomie pokierować swoją uwagą. Wykorzystać ją do wykonywania codziennych zadań, budowania relacji z drugą osobą, koncentrując się na niej w 100% lub po prostu się zrelaksować.

Podstawą koncentracji jest czysty umysł

Czy nie tego właśnie nam potrzeba, w szalonym, przeładowanym bodźcami świecie? Dlaczego, więc tak trudno osiągnąć ten stan?

Jednym z najczęstszych powodów jest bałagan w głowie, a dokładniej myślowe wysypisko śmieci. Nasze skupienie na zadaniu lub relacjach z innymi zakłócają obawy, że o czymś zapomnimy, coś zawalimy, nie zdążmy wykonać na czas. Martwimy się tym, co pomyślą o nas inni (choć skąd założenie, że w ogóle o nas myślą?). Kręcimy filmy, odtwarzamy sceny z przeszłości, tworzymy alternatywne scenariusze. Jest to jeden wielki bełkot. Nieustanny szum w głowie. Podczas, gdy jedyne czego potrzebujesz to ciszy.

Niech papier się martwi za ciebie

Zanim zajmiesz się kolejnym zadaniem wyrzuć z głowy wszystkie zalegające w nim, zbędne sprawy, wszystkie niepokojące, niepotrzebne myśli. Zapisz na kartce to, co powinieneś robić teraz i to, czym „powinieneś się” martwić. Niech papier się martwi za ciebie. Zapisując wszystkie otwarte sprawy, twój umysł zyska pewność, że o nich nie zapomnisz i uzna, że nie trzeba ci o nich ciągle przypominać. Symbolicznie postawisz grubą kreskę pomiędzy tym, co tu i teraz, a tym co, było lub będzie. Gdy oczyścisz umysł i uspokoisz emocje pojawi się swego rodzaju przejście do równoległej rzeczywistości, która dzieje się tylko w twojej głowie. Świat zewnętrzny, z całym swoim zgiełkiem i hałasem, wyda ci się odległy, jak słońce w głębinach. Aby osiągnąć ten stan nie musisz zaszywać się na odludziu ani godzinami medytować. Pełne skupienie jest możliwe nawet w open spece w tętniącej deadlinami korporacji. Jedyne, co musisz zrobić, to uświadomić sobie, że koncentracja nie jest o tym, co na zewnątrz, tylko o tym, co jest w tobie.

Tym, co uniemożliwia całkowite skupienie się na zadaniu są wszelkiego rodzaju „rozpraszacze”: media społecznościowe (Facebook, Twitter), maile, komunikatory, powiadomienia. Wszystko, co dźwiękiem, wibracją albo innym sygnałem odciąga cię od tego, czym akurat się zajmujesz. Pewnie wydaje ci się, że to nic takiego. Ty tylko zerkniesz, odpiszesz, sprawdzisz, przecież ciekawość nie pozwoli ci się skupić. Racja! Nawet mi ciężko się oprzeć, dlatego wolę nie wystawiać się na pokusy, niż z nimi walczyć! Kiedy siadasz do zadania, wyłącz oraz wycisz wszystko, co wydaje z siebie jakiekolwiek dźwięki. Na początku może to być trudne, ale nie zniechęcaj się. Wyobraź sobie, że wchodzisz do wody i zanurzasz się w niej po czubek głowy.

Po prostu zanurz palec!

Pełna koncentracja nie jest stanem, który musi się pojawić, abyś mógł zaangażować się w zadanie. To stan, który możesz świadomie wywołać. Nie jest jak pstryknięcie palcami, nie pojawia się w sekundę, przypomina raczej zanurzanie się w wodzie. Przypomnij sobie ten moment, kiedy po raz pierwszy w roku chcesz wykąpać się w morzu. Nie wiem jak ty, ale ja zawsze zanurzam najpierw duży palec u stopy i sprawdzam, czy istnieje ryzyko, że doznam szoku termicznego. Czekam chwilę, aż oswoję się z zimniejszą o kilkanaście stopni wodą i robię kolejne podejście zanurzając się stopniowo od stopy po kostkę. Po chwili przyzwyczajam się i wchodzę dalej i głębiej. Zanim zanurzę głowę, przestaję myśleć o zimnie, a zaczynam cieszyć się tą przyjemnie zimno-mokrą chwilą. Identycznie jest z koncentracją. Zanurzając się w zadaniu skup się na początek tylko na jednym, małym fragmencie. Nie myśl o ogromie pracy, która cię czeka w związku z nim, o złożoności tematu, o terminach i potencjalnych problemach. Skup się na pierwszym kroku. Gdy zaczynałam pisać ten artykuł nie byłam jeszcze w pełni skupiona, nie miałam też tzw. weny. Zrobiłam, więc to, co robię zawsze zabierając się do pracy. Skupiłam się na pierwszym zdaniu. Nie na tym, by było idealne tylko, żeby w ogóle było. Jego największą rolą było rozpoczęcie procesu zanurzania. Prawie 7000 znaków później jestem już na 100% w zadaniu. W między czasie przyszła wena. Zawsze przychodzi, do tych, którzy zdecydują się zacząć.

Po czym poznasz, że marnujesz czas w pracy?

Po czym poznasz, że marnujesz czas w pracy?

Jesteś zajęty przez cały dzień, a mimo to masz wrażenie, że nic nie zrobiłeś? Zaczynasz mnóstwo nowych projektów, ale niewiele z nich tak naprawdę kończysz? A może znów zostałeś pominięty przy awansie i frustrujesz się, że nikt nie dostrzega Twojej ciężkiej pracy?

Niezależnie od tego, czym się zajmujesz i w jakiej branży działasz, istnieje jeden uniwersalny czynnik, który może zadecydować o tym, jak szybko i czy w ogóle odniesiesz zawodowy sukces.

Tym czynnikiem jest twoja produktywność.

Sprawdź, co stoi na drodze do Twojego zawodowego sukcesu!

Zawsze jesteś online

Zacznijmy od samego początku. Jaka jest pierwsza czynność, którą robisz po przyjściu do pracy? Kawa się nie liczy :) Założę się, że zaglądasz do skrzynki mailowej i sprawdzasz, czy wpadło jakieś nowe zadanie. Mam rację? To przecież oczywiste, powiesz, twoim obowiązkiem jest przecież sprawdzać pocztę i reagować na wpadające zadania. Hmm, jeśli pracujesz na infolinii, trudno mi się będzie z Tobą nie zgodzić, ale jeśli jesteś specjalistą i pracujesz projektowo, to odpowiedź brzmi: nie!

Nie jest twoim obowiązkiem reagować na wszystko, co wpada do twojej skrzynki w czasie rzeczywistym. Nie pracujesz na czacie, czy helpdesku. Nic się nie stanie jeśli odpowiesz na maila za dwie godziny. Wierz mi, jeśli coś nie może poczekać dwie godziny, prędzej dowiesz się o tym przez telefon lub osobistą rozmowę niż z maila.

Twoim prawdziwym obowiązkiem jest stać na straży własnych priorytetów, aby terminowo i na najwyższym poziomie dostarczać zadania, do realizacji których Cię zatrudniono. Twoja efektywność nie ucierpi, jeśli będziesz sprawdzał pocztę 3-4 razy dziennie, zamiast co 5 minut, ale zdecydowanie przysłuży Ci się praca offline nad kluczowymi projektami.

Zapewnij sobie 30- lub 60-minutowy blok czasowy z samego rana, aby popracować nad kluczowym projektem. Zanim wpadniesz w wir tzw. bieżączki i priorytetów innych ludzi, zadbaj o swoje cele. Wyłącz pocztę, internet, wycisz telefon, zamknij się w gabinecie lub sali konferencyjnej i zanurz się w zadaniu. Niezależnie od dalszego scenariusza tego dnia, będziesz mieć pewność, że kluczowe projekty, są na właściwych torach.

Nie znasz swoich priorytetów

No dobrze ale skąd mam wiedzieć, na czym powiniem się koncetrować? Jest tyle pilnych rzeczy do zrobienia, spotkań, ciągle ktoś czegoś ode mnie chce, no i jeszcze ta cała papierologia. Co robić, jak żyć?

Po pierwsze, musisz mieć jasność, co jest w zakresie Twoich obowiązków, a co w nim nie jest. Jakie są cele firmy, w której pracujesz i jaki jest twój udział w realizacji tych celów. Czyli innymi słowy, za co ci płacą i z czego cię rozliczą za miesiąc, kwartał, czy rok. Powinno to być oczywiste, ale nie jest. Bez tego będziesz błądzić po omacku próbując zadowolić przełożonego, bez żadnej gwarancji sukcesu. Dlatego jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, umów sie na szczerą rozmowę ze swoim szefem. Jeśli będziesz mieć jasność, czego od Ciebie oczekuje, będziesz w stanie samodzielnie zarządzać swoją bieżącą pracą, a nawet przekraczać oczekiwania.

Po drugie, skoncetruj sie na zadaniach, które tylko ty możesz wykonać. Jeśli część zadań możesz delegować lub zlecić ich realizację podwykonawcy – zrób to. Zwolnisz własne zasoby i włożysz więcej czasu i energii w zadania, które mają większe przełożenie na twój zawodowy sukces.

Po trzecie zajmuj się zadaniami, które mają najwyższy stosunek pilności do ważności. Odradzam stosowanie sztywnych zasad jak FIFO (First In First Out), pierwsze zadanie, które wpłynęło jest realizowane jako pierwsze, czy LIFO (Last in Last Out) – ostatnie weszło, pierwsze wychodzi, ponieważ żadna z tych zasach nie uwzględnia twoich priorytetów. Można tak zaprogramować robota, ale nie człowieka. Kieruj sie tym, co ważne, ale bierz też pod uwagę jak bardzo jest to pilne. Możesz dobrać sobie skalę pilności i ważności i przemnożyć jedno przez drugie, jeśli chcesz by ten system był odrobinę mniej subiektywny. Prawda jest jednak taka, że to ty musisz wiedzieć najlepiej, które zadanie ma pierwszeństwo przed innymi. Ponieważ tylko ty wiesz, ile czasu zajmie jego realizacja, jakich zasobów potrzebujesz, jaka jest ich dostępność i wreszcie, jakie jakie jest ryzyko, że coś pójdzie nie tak, co określi bufor czasowy potrzebny do tego zadania.

Nie masz planu

Kiedyś usłyszałam pewne stwierdzenie, które zawsze przychodzi mi do głowy, gdy myślę o planowaniu pracy: „Jeśli idziesz rąbać drewno, nie żałuj czasu, by naostrzyć siekierę”. To takie logiczne! Ale ile razy zabieramy się za działanie bez żadnego planu? Gdy masz przed sobą ważny projekt, poświęć czas, aby dobrze go przemyśleć i zaplanować właściwą kolejność działań, rozdzielić obowiązki i ustalić harmonogram. Jak mówi Brian Tracy, minuta planowania oszczędza 10 minut pracy. Ja na co dzień, zarówno w życiu zawodowym jak i prywatnym, korzystam z systemu planowania tygodniowego, który działa jak kompas i wskazuje najważniejsze zadania do zrobienia w danym tygodniu. Na początku każdego tygodnia przeglądam swoje cele oraz aktualne statusy kluczowych projektów i świadomie decyduję, co zrobię w nadchodzącym tygodniu, aby posunąć je naprzód. Nie określam dokładnej daty. Patrzę na tydzień jak na odcinek czasu, w którym każdy moment wykonania tego zadania będzie odpowiedni. Dzięki temu mam pewność, że w każdym tygodniu zrobię kolejny, ważny krok w kierunku swoich zawodowych celów, a jednocześnie zapewniam sobie luz decyzyjny, by mieć przestrzeń na sprawy niezapowiedziane, ale ważne i pilne. Planowanie tygodniowe jest wspaniałym narzędziem, które pomoże Ci odzyskać równowagę nie tylko w życiu zawodowym, ale przede wszystkim prywantym. Jeśli potrzebujesz zmiany, zainteresuj się kursem Planowanie Tygodniowe.

Rozpaczliwie potrzebujesz systemu

Co robisz, gdy do twojej skrzynki wpada mail z zadaniem? Wykonujesz je od razu, wpisujesz do kalendarza, na listę zadań do zrobienia, czy może wielokrotnie do niego wracasz nie mogąc podjąć decyzji co z nim zrobić? A co ze starszymi zadaniami?

Niech zgadnę, nadal są w twojej skrzynce odbiorczej? :) Jeśli uśmiechasz się teraz i w duchu krzyczysz „cholera, zgadłaś!” to potrzebujesz dobrego systemu i to natychmiast!

Ustaliliśmy już, że przegląd skrzynki robimy 3-4 razy dziennie, a nie co 5 minut, ale jak dokładnie powinien wyglądać taki przegląd?

Moja ulubiona metoda nazywa się GTD (Getting Things Done) i została stworzona przez Davida Allena. Opracował on prosty schemat postępowania, który możesz pobrać na swój komputer i powiesić w widocznym miejscu, by posiłkować się nim zanim wejdzie Ci w krew. Zgodnie z metodologią GTD, gdy otwierasz maila i zapoznajesz się z jego treścią w pierwszej kolejności odpowiadasz na pytanie:

  • Co to jest? Zadanie, informacja, a może śmieć?
  • Drugie pytanie brzmi: Czy coś trzeba z tym zrobić? Zasadniczo dopuszczalne są dwie odpowiedzi: tak lub nie :) Jeśli „nie”: wyrzucasz maila do kosza, archiwizujesz, lub umieszczasz w folderze kiedyś/może, który jak mawia Allen jest „parkingiem dla projektów”, o których nie chcesz o zapomnieć. Jeśli odpowiedziałeś „tak”, określ jakie jest dokładnie pierwsze, najbliższe działanie. Z mojego ponad 5-letniego doświadczenia w pracy z tą metodą wynika, że jest to najbardziej newralgiczny czynnik. Różnica pomiędzy źle, a dobrze sformułowanym zadaniem, jest taka jak pomiędzy „rozliczyć budżet”, a „wygenerować raport zapłaconych faktur”. Określamy pojedyncze zadanie, będące precyzyjną informacją, co konkretnie mamy zrobić.

Jeśli zadanie jest na tyle małe, że zajmie nie więcej niż 2 minuty, robimy je od ręki. Jeśli wymaga dłuższej chwili, odkładamy je na później wpisując albo do kalendarza (jeśli musi zostać wykonane w konkretnym terminie), albo na listę następnych zadań do zrobienia w najbliższym możliwym momencie. Jeśli do realizacji danego zdania, wymagane jest więcej niż jedno działanie nazwywamy to w GTD projektem i trzymamy dodatkowo na liście projektów.

Ważne! Każdy mail otwierasz tylko raz! Koniec z ciągłym wracaniem do maili i traceniem czasu na powtórne wchodzenie w temat. W skrzynce odbiorczej mają prawo znajdować się tylko nieotwarte maile.

Uff, chyba krócej nie da się przedstawić tej metody :) Jeśli chcesz zgłębić szczegóły kliknij tu, napisałam na ten temat serię 3 postów.

Rozpraszasz się

Wszyscy wiemy, jak trudno jest wejść w stan pełnej koncentracji, a jeszcze trudniej w nim wytrwać przez 30- 40- czy 60 minut. Nie ułatwiasz sobie tego zadania, jeśli przez cały dzień masz włączony internet, bombardują Cię powiadomienia o nowych lajkach, tweetach, telegramach, czy smsach. Jeśli chcesz pracować efektywnie – usuń rozpraszacze. Wyłącz powiadomienia, wycisz prywatny telefon, wyloguj się ze wszystkich miejsc, w których wsiąkasz na długi czas i wyłącz opcję pamiętania haseł. Im trudniej będzie Ci dostać się do tych miejsc, tym rzadziej będziesz to robić.

Dobra wiadomość jest taka, że jeśli masz czas na na media społecznościowe i prywatę, to masz więcej czasu na realizację swoich obowiązków niż potrzebujesz. Oznacza to, że możesz zainwestować pozostały czas w swój przyszły awans. Jak? Pokaż, że nie tylko doskonale zarządzasz sobą i swoją pracą, ale stać Cię na dużo więcej. Wyjdź z inicjatywą. Zgłoś się do nowego projektu lub przedstaw własny pomysł, który pomoże firmie jeszcze lepiej realizować jej cele. Nie licz na to, że jedynie dobrze wykonując swoją pracę, ktoś cię dostrzeże i awansuje. To nie jest nagroda, którą firma przyzna ci za wysługę lat. Ty i tylko ty jesteś odpowiedzialny, za pokazane szefowi, że twoje kompetencje oraz postawa przekraczają obecne stanowisko. Pamiętaj, najpierw pracujesz więcej niż Ci za to płacą, aby później dostawać więcej, niż wynika to z Twojej pracy. Kariera się sama nie zrobi, dlatego zamiast siedzieć na Fejsbuku zakasaj rękawy i zawalcz o swój sukces!

Pamiętaj nie to, ile pracujesz, ale jak mądrze pracujesz określi twój zawodowy sukces.

Kaizen, czyli jak zacząć realizować wielkie cele.

Kaizen, czyli jak zacząć realizować wielkie cele.

Na pewno znasz to uczucie paraliżującego leku, gdy stoisz przed ważnym egzaminem,  przeprowadzką, zmianą pracy, zrzuceniem 20 kilogramów, czy napisaniem książki. Od samego myślenia czujesz ścisk w żołądku, pustkę w głowie. Nie wiesz od czego zacząć, jak się za to zabrać. Przygniata cię ogrom pracy, którą trzeba włożyć. Oczyma wyobraźni widzisz już tę drogę przez mękę, liczysz czas jaki zajmie. Te wszystkie nieprzespane noce, te poświęcone przyjemności i po co to wszystko? Żeby być magistrem? Mieć zdrowe, szczupłe ciało? Zrobić karierę? Więcej zarabiać? No po co ci to?

Lepiej już nic nie zmieniajmy.

Tak właśnie mówi do ciebie twoje ciało migdałowate, mała niepozorna część mózgu w kształcie migdałka, zawsze wtedy, gdy stoisz w obliczu wyzwania. Oczywiście bywa przydatna, zwłaszcza, gdy ktoś cię zaatakuje w ciemnej bramie, lub spróbuje rozjechać na pasach. Wówczas odcina wszystkie zbędne funkcje organizmu i dba tylko o to, aby zabrać twoje ciało jak najdalej od niebezpieczeństwa. Walczyć czy uciekać? To jedyne pytanie, które je interesuje. Trzeba przyznać, że w czasach, gdy człowiek zamieszkiwał jaskinie miało ono bardziej strategiczne znaczenie. Dziś jednak częściej staje nam na drodze do celu niż pomaga. Jest jednak sposób, aby oszukać ciało migdałowate. Sposób (r)ewolucyjny. Genialny w swej prostocie. Nazywa się Kaizen.

Filozofia Kaizen wyraża się w prostej sentencji autorstwa Lao Cy „Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od jednego kroku”. Kiedy mamy przed sobą duże zadanie lub ambitny cel, często nie wiemy od czego zacząć, bo o ile cel jest jasny, to droga do niego mglista. Kaizen mówi: nie skupiaj się na szczycie góry, który jest odległy i nie sposób dojrzeć wszystkiego, co cię czeka po drodze. Skup się na postawieniu pierwszego kroku w jej kierunku, a gdy już go zrobisz, całą uwagę skup na tym, aby postawić kolejny. Głupota powiesz, ile czasu to zajmie? Cóż, pewnie sporo, ale w przeciwieństwie do skoku na głęboką wodę ma większe szanse na sukces.

Jednym ze sposobów zapoczątkowania procesu zmian jest zadawanie sobie małych pytań.

Hipokamp – część mózgu odpowiadająca za pamięć, kojarzenie i wyodrębnianie informacji z kontekstu, lubi wszystko co ciekawe, niedokończone, zagadkowe, dlatego jeśli chcesz ujarzmić lęk i uaktywnić kreatywne myślenie zadawaj sobie małe pytania. Jaką jedną rzecz mógłbym dziś zrobić, gdyby moja kondycja fizyczna była dla mnie ważna? Co bym zrobił dziś inaczej, gdybym chciał być bardziej efektywny? Co mógłbym robić przez 5 minut dziennie, aby rozwijać się w obszarze zawodowym? Pytania tego kalibru nie obudzą ciała migdałowatego, nie spowodują poczucia lęku ani paraliżu, za to uwolnią kreatywne myślenie. Robert Maurer autor książki „Filozofia Kaizen” proponuje prosty eksperyment. Gdybym zapytała cię dziś jakiego koloru był samochód zaparkowany obok twojego najprawdopodobniej nie wiedziałbyś, ale gdybym pytała cię o to przez kilka dni z rzędu, wówczas zacząłbyś zwracać na to uwagę. Twój mózg dostałby jasny sygnał, że to przydatna informacja i warto znać odpowiedź. Tak samo dzieje się ze wszystkimi pytaniami, które sobie zadajesz. Im częściej zadajesz sobie właściwe pytania, tym więcej odpowiedzi podsyła ci twój mózg.

Po małych pytaniach czas na małe myśli.

Kiedy jeszcze nie stać cię na działanie, ale zaczynasz myśleć i zadawać sobie pytania przygotowujące do zmiany możesz zrobić coś jeszcze. Rzeźbienie umysłu to technika wykorzystywana m.in. przez sportowców, którzy w okresach kontuzji, pozbawieni możliwości wykonywania fizycznych ćwiczeń, odtwarzają w myślach swoje treningi w najdrobniejszych szczegółach. Ian Robertson w swojej książce Mind Sculpture stawia tezę, że nasz mózg nie odróżnia faktycznej czynności fizycznej od tej tylko wyobrażanej wysyłając do mięśni dokładnie takie same sygnały. Wystarczy, że tylko wyobrazimy sobie jak zatapiamy zęby w soczystej cytrynie, jak jej kwaśny sok rozlewa się w naszych ustach, a nozdrza wypełnia jej intensywny zapach. Co się wówczas dzieje? Nasze ślinianki szaleją! Choć w pobliżu nie ma ani jednej cytryny! A gdy z kolei wyobrazimy sobie szczególnie romantyczne chwile w towarzystwie wyjątkowo pociągającej nas osoby to…, no sami wiecie co się wtedy z wami dzieje ;) Najwyraźniej nasze myśli powodują fizyczne reakcje, a skoro działa to w przypadku treningu, cytryny i randki to najpewniej działa zawsze. Dlatego zanim podejmiesz działanie, najpierw je sobie wyobrażaj. Wyobraź sobie jak ćwiczysz, płynnie mówisz po angielsku, jeździsz samochodem, zajadasz surowizną. Ba! Jeszcze jak ci ona smakuje! Kontynuuj ćwiczenie kilka sekund dziennie, przez miesiąc zanim podejmiesz właściwe działanie. Dlaczego? Dzięki takiemu przygotowaniu masz większe szansę wytrwać w rzeczywistym działaniu, ponieważ będziesz już do niego w pewnym sensie przyzwyczajony.

Małe pytania i małe myśli prowadzą do małych działań.

Załóżmy, że rzucasz palenie, jak myślisz, prościej jest powiedzieć sobie „od dziś nie palę” i do końca życia dotrzymywać słowa, czy stopniowo ograniczyć palenie i odzwyczaić się od nikotyny, której organizm po latach palenia po prostu żąda? Nie mówię, że to nie jest możliwe, znam kilka osób, które w ten sposób rzuciły palenie i do dziś nie palą (z moim osobistym tatą na czele). Chcę ci jedynie powiedzieć, że jeśli próbowałeś już takiego rozwiązania i nie zadziało dla ciebie to spróbuj innego, nawet jeśli dziś wydaje ci się absurdalne. Jutro zapal jednego papierosa mniej, tylko jednego. Dasz radę? A jeśli chcesz w końcu zacząć czytać książkę tygodniowo, to poczytaj dziś przez 3 minuty. Tylko 3 minuty, nie więcej. Lepiej jest czytać przez 3 minuty niż nie czytać przez godzinę :) Jakim niby cudem mam zrobić z tego nawyk? Właśnie tak, robiąc małe rzeczy każdego dnia i wydłużając je, jak tylko poczujesz się z nimi wygodnie i zapomnisz przestać. Pamiętaj „nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu – czas i tak upłynie” (Earl Nightingale) Różnica polega jednak na tym, że jeśli dziś zaczniesz, to prędzej czy później dotrzesz do celu, a jeśli nie, to nie wydarzy się zupełnie nic.

Jak znaleźć czas na rozwój osobisty?

Jak znaleźć czas na rozwój osobisty?

W idealnym świecie czytanie książek, słuchanie audiobooków, udział w szkoleniach i członkostwo w organizacjach rozwoju osobistego byłoby naszym udziałem każdego dnia. Co jednak zrobić, gdy nie mamy dodatkowych kilku godzin tygodniowo? Jak znaleźć czas, gdy czujemy potrzebę rozwoju, ale nie potrafimy się zorganizować, by wreszcie zrobić coś w tym kierunku? Poniżej znajdziesz kilka wskazówek, jak wpleść rozwój do swojego życia.

Łącz czynności

Jeśli nie możesz przeznaczyć dodatkowego czasu na rozwój osobisty, wykorzystaj ten, który już masz. Zasada jest prosta, jeśli jedna czynność nie wymaga intelektualnego zaanagażowania łącz ją z czynnością, dzięki której się rozwijasz. Prasowanie, robienie zakupów, dojazdy do pracy, spacery, czy malowanie paznokci spokojnie można połączyć ze słuchaniem podcastów, czy audiobooków, a czasem nawet webinarów. Często polecam tę formę nauki ponieważ idealnie pasuje do dzisiejszych czasów. W dobie smartphonów i wifi, wiedzę mamy już nawet nie na wyciągnięcie ręki, ale dosłownie w ręce. Dokładając do tego słuchawki, możesz niemal wszędzie wejść do swojej „wirtualnej sali szkoleniowej”. Taką formę nauki możesz też łączyć ze sportem czy zwykłym spacerem z psem. Ruch dodatkowo powoduje, że myśli nam się lepiej, więc korzyści mogą cię zaskoczyć. Wiele świetnych pomysłów wpadło mi do głowy podczas wieczornych spacerów z podcastem „na uszach”. Takie podwójne wykorzystanie czasu pozwala na systematyczny rozwój, bez specjalnych wyrzeczeń. Dlatego znajdź temat, który cię interesuje lub umiejętność, którą chcesz rozwinąć, poszukaj w Internecie rekomendowanych autorów, ściągnij na telefon aplikację do słuchania podcastów (ja korzystam z Podcast Addict) i do dzieła!

Wykorzystuj luki czasowe

Czasami zdarzają się nieprzewidziane luki czasowe, takie jak opóźniony lot, kolejka do lekarza, korek. Nie mamy wpływu na pojawianie się ich w naszym życiu, ale mamy wpływ na to jak je wykorzystamy. Oczywiście możemy się frustrować i nerwowo zerkać na zegarek, ale możemy też potraktować zaistniałą sytuację jako okazję do odwiedzenia naszej wirtualnej sali szkoleniowej. Zawsze warto jest mieć pod ręką kilka zgranych plików audio do przesłuchania, parę zapisanych artykułów, magazyn, książkę w wersji mini lub Kindle’a. Kiedy ostatnio utknęłam na lotnisku na ponad 5 godzin, myślicie, że narzekałam? Skąd! Tyle wolnego czasu bez maili i telefonów, w sam raz na podcast i rozwijanie swojego biznesu, w dodatku dobra okazja, żeby zrobić o tym krótki wpis dla was.

Rezygnuj, deleguj, automatyzuj

Jeśli myślisz poważnie o własnym rozwoju i chcesz wygospodarować czas, aby móc się skupić tylko i wyłącznie na nim, to musisz podjąć kilka strategicznych decyzji. Zastanów się z czego możesz zrezygnować. Możesz np. zredukować liczbę oglądanych seriali lub meczów, a nawet całkowicie zrezygnować z telewizji (ja nie posiadam telewizora i nie żałuję ;) Możesz też ograniczyć buszowanie po internecie, sklepach, pubach – gdziekolwiek spędzasz bezproduktywnie zbyt wiele czasu.

Kolejnym sposobem na zrobienie trochę wolnego miejsca w kalendarzu jest delegowanie. Jeśli masz rodzinę, możliwości dzielenia się obowiązkami jest wiele, jeśli natomiast żyjesz w pojedynkę, możesz „kupić” sobie trochę czasu, płacąc np. za sprzątanie. Ostatnio odkryłam aplikację Tidyup, w której możemy zamówić usługę sprzątania, prasowania, mycia okien w dogodnym dla nas terminie. Zawsze znasz z góry ostateczną cenę, wiesz kto do Ciebie przyjedzie, a za wszystko zapłacisz on-line. To samo dotyczy pracy zawodowej. Jeśli prowadzisz swój biznes, co zwykle nie zamyka się w godzinach 9:00-17:00, zastanów się jakie usługi możesz zlecić na zewnątrz i zatrudnij kogoś do pomocy, tak szybko jak tylko będzie cię na to stać. Cytując słowa profesora Janusza Filipiaka, założyciela i prezesa firmy COMARCH „Pieniądze można pomnożyć, czasu nie. Dlatego w przydzielaniu swojego czasu rzeczom i sprawom należy być skąpym.”

Poszukaj też pola do automatyzacji. Idealnym przykładem czynności, którą można bez żalu zautomatyzować są zakupy. Jeśli robisz je kilka razy w tygodniu, spędzasz między sklepowymi półkami, w kolejkach i na dojazdach ok. 2-3 godzin. Niektóre supermarkety (np. Alma, Tesco) oferują możliwość złożenia zamówienia przez internet i dowóz zakupów do domu. Za usługę zapłacisz kilka złotych, a zaoszczędzisz czas i pieniądze. Nie spędzisz czasu w kolejce, nie kupisz więcej niż zamierzałeś i nie będziesz musiał dźwigać zakupów. Jeśli zapiszesz swoją listę następnym razem, modyfikacja jej zajmie ci dosłownie chwilę. Zaoszczędzony w ten sposób czas, możesz przeznaczyć np. na kurs językowy, czytanie książek, czy udział w spotkaniach z tematyki rozwoju osobistego.

Wstawaj wcześniej

Jeśli nie możesz z niczego zrezygnować, zautomatyzować, ani zdelegować to po prostu wstawaj wcześniej. Wierz mi nie jestem skowronkiem, nawet takim farbowanym, nie znoszę wcześnie wstawać. Ale gdy dwa lata temu mieszkając jeszcze w Gdańsku podjęłam decyzję o rozpoczęciu studiów w warszawskiej SGH co drugi weekend wstawałam o 4 rano, by o 9 być w stolicy na zajęciach. A od kiedy rozwijam swoją działalność on-line, codziennie wstaję kilka godzin wcześniej, żeby przed pracą zrobić najbardziej kluczowe zadania. Nie dla wszystkich będzie to łatwe, ale jeśli to jedyna możliwość to moim zdaniem warto.

Zapisz się

Świetnym, choć dość radykalnym sposobem na wygospodarowanie czasu na rozwój osobisty jest po prostu zapisanie się na szkolenie, spotkanie, studia podyplomowe, czy kurs on-line. Kiedy klamka zapadnie i wykonasz przelew będziesz musiał znaleźć czas :) Niezbadaną tajemnicą jest fakt, że im więcej mamy zajęć, tym więcej robimy. Główną podejrzaną o te czary jest organizacja. Gdy mamy dużo zajęć musimy wznieść się na wyżyny własnej produktywności i w bardziej przemyślany sposób zarządzać sobą w czasie i oczekiwaniami innych ludzi względem nas. Zwykle wiąże się to również z koniecznością dokonywania niełatwych wyborów, ale jeśli naprawdę musimy – znajdziemy czas. Tak więc jeśli prosta motywacja „chcę się rozwijać” nie mobilizuje cię do działania i ciągle tłumaczysz się przed sobą brakiem czasu poszukaj wydarzenia, w którym chciałbyś wziąć udział i wiele nie myśląc po prostu się zapisz. Wiele organizacji przygotowuje cykliczne, często nieodpłatne spotkania dla osób zainteresowanych rozwijaniem swoich umiejętności – korzystaj z tego!

Im dłużej myślę o tym jak znaleźć czas na rozwój osobisty, tym bardziej  jestem przekonana, że tak naprawdę nie o czas tutaj chodzi. Chodzi o motywację. Ponieważ jeśli bardzo czegoś chcesz – znajdziesz czas, ale jeśli twoje pragnienie nie jest tak silne jak pragnienie snu, rozrywki, czy odpoczynku – z pewnością znajdziesz sobie jakąś wymówkę.